Ordonna

Recenzja spektaklu Bożeny Hampel-Siemaszko „Ordonka, czyli cud marketingu”

Karol Wieczorek                                                                                           Katowice, 17.03.16                                                              
ul. Graniczna 57a/66
40 018 Katowice
tel: 607 522 967

Biografia

Urodzony w Bytomiu w 1949 roku
Studia: krakowska Akademia Sztuk Pięknych, Wydział Grafiki i Malarstwa w Katowicach
Dyplom 1972 z wyróżnieniem i medalem.
W latach 1974–1976 i 1989-1990 – stypendysta Funduszu Rozwoju Twórczości Plastycznej Ministerstwa Kultury i Sztuki.

Zrealizował 13 wystaw indywidualnych w Katowicach, Krakowie, Warszawie i Paryżu.

Udział w kilkudziesięciu wystawach sztuki polskiej w kraju i za granicą m.in. w: Paryżu, Wiedniu, Bratysławie, Pradze, Koszycach, Budapeszcie, Moskwie, Berlinie, Düsseldorfie, Darmstadt, Barcelonie, Madrycie, Ystad,  Göteborgu¸ Dessau, Nowym Jorku, Kuwejcie.

Brał udział w aukcjach sztuki polskiej w: Palais Gallerie, Espace Cardin, Targach Sztuki Współczesnej „Fiac” Grand Palais w Paryżu: 1974, 1975, 1976

Nagrody na wystawach okręgowych, nagroda w ogólnopolskim konkursie na okładkę miesięcznika „Polska” 1972, wyróżnienie i nagroda na Salonie Zimowym „Radom 81”, dwa srebrne medale i dwa wyróżnienia na Bielskich Jesieniach, wyróżnienie na Międzynarodowym Biennale „Wobec wartości”, nagroda Grand Prix International d’art Contemporain de Monte Carlo, nominacja do Paszportu „Polityki” w 1993 r,  I nagroda na Ogólnopolskim Triennale Autoportretu w Radomiu 2006, nagroda na 3 Międzynarodowym Konkursie Rysunku – Wrocław 2006, nagroda na Ogólnopolskim Triennale Grafiki 2006, nominacja do „Cegły Janoscha” 2007

Prace w zbiorach prywatnych, publicznych, kolekcjach i muzeach w kraju i za granicą, także w prywatnej kolekcji Woody Allena w Nowym Jorku.

                                          Ordonna

To bardzo dziwne… kiedy miałem lat kilka i moi rodzice (zwłaszcza mama Warszawianka) przy każdym napomknięciu przyjaciółek, czy przypadkowym fragmencie audycji radiowych o przedwojennych kabaretach, filmach, teatrach i gwiazdach tychże, wzdychali pełni nostalgii i zachwytu – nie odczuwałem niczego poza znudzonym zażenowaniem, lekceważeniem i poczuciem totalnego obciachu…Jeszcze zanim nastąpiła  inwazja rockendrolla, a tuż po rozluźnieniu stalinowskiego imadła – nostalgiczne i pogodne piosenki Sławy Przybylskiej, Zbigniewa Kurtycza, Janusza Gniatkowskiego, Marii Koterbskiej, Reny Rolskiej lubiane przez moich rodziców były tym co mnie z nimi łączyło przed okresem buntu dojrzewania, tworzyło niewerbalną więź porozumienia,  jedno z istotnych spoiw rodzinnej jedności – Ordonka nigdy! Dzieliła wprawdzie tę wątpliwą przyjemność zupełnej blokady emocjonalnej z całym przedwojennym gwiazdozbiorem, ale jako najjaśniejszy klejnot tej spleśniałej kolekcji była przykładem i symbolem tej starzyzny, a  gdybym swoje ówczesne uczucia umiał ubrać w słowa: wręcz sztandarowej degrengolady smaku międzywojnia, kiczu,  bezguścia  pierwocin kultury popularnej czasów budowania zrębów niepodległości, demokracji, masowego radia, gazet, filmu najpierw niemego, potem paplającego i rozśpiewanego, ogromnych rzesz ludzkich po raz pierwszy mających dostęp do kultury głównie właśnie poprzez kino, radio, tygodniki ilustrowane…
Dla mnie jednak gdzieś do jakiegoś dwunastego, trzynastego roku życia absolutny niesmak, organiczną niechęć i  bezrefleksyjny wstręt budził już sam piskliwy, to znów niski, wibrujący głos vedetty, sugerujący diapazon uczuć nie do ogarnięcia dla  śmiertelników, przeżycia domagające się wyrazu na miarę ich głębi. W połączeniu z szumem zdartej

płyty – nie owijając w bawełnę: piszczała i skrzeczała, jak natchniona sroka.…
  Jeszcze gorzej było w erze rocka, twista, Elvisa – pelvisa, Paula Anki, Chabby Checkera, mocnego uderzenia, afroamerykańskiego, rytmicznego, ekstatycznego hałasu, który z murzyńską bezpośredniością wskazywał wprost cel muzycznych uniesień. Że ten okres się nakładał na moją budzącą się potrzebę niezależności i naiwne próby negowania rodzinnej wspólnoty odbieranej teraz jako krępujące więzy – Ordonka i jej otchłanne, piskliwe sentymenty były dla dziesięciolatka już nawet nie obciachowe…oczywiste było, że taka postać nie istnieje.
To dziwne, że trzeba kilkudziesięciu lat, aby popatrzeć na Hankę Ordonównę oczyma uwolnionymi od tego bielma, prawie 100 lat od jej pierwszych występów. Aby docenić i konwencję boskich lat dwudziestych i maestrię artystki, która mieszcząc się w niej, ba, cała nią będąc, bez reszty  wkłada w  nią całe swe serce w złym i dobrym i – pewnie nieoczekiwanie dla siebie – jest krystalizacją II Rzeczpospolitej. Jest zjawiskiem elitarnym i masowym, jest kochana, uwielbiana, jej recitale które docierają do entuzjastycznych wielbicieli i w kraju i w największych stolicach świata utrwalają jej pozycję wśród miłośników jej piosenek, jej fascynującej, ale i niepokojącej, dwuznacznej osobowości. Budzi dreszcz emocji i u mężczyzn których przykuwa sexapealem i u kobiet: miłości i nienawiści, zawiści, zazdrości, uwielbienia i – zgorszenia… Bo też, która córka kolejarza, listonosza, domokrążnego handlarza, robotnika, bezrobotnego wreszcie, nie zgodziłaby się na biedę, poniżenia młodości, fikanie nogami w zespole półnagich girlasek w tandetnych rewiach, gdzie musiała „szczodrze obdarzać wszystkich swoimi wdziękami” żeby w końcu – bożyszcze, którego wszędzie pełno: w radiu spełniającym rolę dzisiejszego telewizora, brukowcach,

plotkarskich tygodnikach i ekranach – zajaśnieć, jak migotliwy brylant u boku prawdziwego hrabiego skoligaconego z rodami panującymi…
Jakby porównać Madonnę skandalistę lat 80 – tych, czy Lady Gagę – jej kontynuatorkę – z Ordonką, to wyłączając same produkcje artystek, na pozór nieprzystawalne i wyrażające kontrastowo różnicę kultur po eonach przyspieszenia cywilizacyjnego: przemian obyczajowych, rewolucji seksualnej, dążeń emancypacyjnych, informatycznej i komunikacyjnej eksplozji, meandrów kultury masowej, nowych mediów i światowej dominację podkultury, co skracając można sprowadzić do zmniejszającego się lawinowo globu ze wszystkimi złymi i dobrymi tego konsekwencjami – abstrahując od tego – Ordonka jest wczesną przymiarką Madonny, pływa jak w wannie z szampanem we wszystkich ograniczeniach swojej epoki.
Ordonna ma swoisty rys charakterologiczny: potrafi swoje osobiste życiowe porażki i zewnętrzne niedogodności przekuć na sukcesy, co najważniejsze, jej – mówiąc językiem współczesnym – image –  jest autokracją własną!
 Nie znaczy to, że nie słucha podpowiedzi, dobrych rad i wskazówek kochanków, przyjaciół i wrogów. Ale wie, kogo i czego warto słuchać, a czego nie. Co już zupełnie łączy ją z Madonną to to, że jej sexappeale też jest jej świadomą, z najdrobniejszymi szczegółami opracowaną kreacją, realizacją woli. Jak mówi obiektywny, choć zauroczony Jerzy Waldorff (który nie ma powodu ulegać erotycznemu zaczadzeniu, a ulega!) Hanka Ordonówna była i brzydka i niezbyt zgrabna: mała buźka o regularnych,  ale bez przesady, rysach, małe oczy, niezbyt kobieca sylwetka, płaskie, niemrawe piersi, szerokie ramiona i ogólna chudość gruźliczki były na miarę czarnej, małej myszowatej, paplającej  Włoszki – późniejszej olśniewającej bogini wyzwolonego seksu, która wyłamując do

końca i tak do końca już otwarte drzwi i nie napotykając oporu, drwi z religijnych i obyczajowych tabu – w odpowiedzi nic poza entuzjazmem tłumów!
Na pewno też autorzy piosenek Ordonówny i współtwórcy jej kariery są pierwszą klasą światową (mimo, że mało znani wówczas w świecie): Tuwim, Gałczyński, Hemar, Włast, Swinarski piszą teksty jej piosenek, muzycy, kompozytorzy, filmowcy i ludzie teatru (przeważnie żydowskiego pochodzenia) jeśli zdołali jakoś przeżyć wojnę współtworzyli potem Hollywood, dostawali Oscary, porobili kariery już na skalę globalną…
Ale wróćmy do Polski lat dwudziestych. Początki kariery scenicznej  Ordonki nie są olśniewające: zaczyna w wieku lat 14, a może 20, nie wiadomo dokładnie,  bo jej data urodzenia jest płynna : im diva jest starsza tym staje się młodsza, złośliwe koleżanki mówią, że to rok 1898, wielbiciele chcą wierzyć, że jednak mimo wszystko 1905, na jedynym zachowanym dokumencie, paszporcie konsularnym wydanym w Teheranie w 1943 roku widnieje ta właśnie data, na płycie nagrobnej artystki wyryto rok urodzenia 1902 i ten rok widnieje na powązkowskim cmentarzu na pamiątkę pokoleń. Jakby nie było, w 1918 roku nikt nie oczekuje od niewyróżniającej się niczym poza ambicją i żądzą kariery szeregowej „nagistki” niczego więcej niż wymaga się od jej anonimowych koleżanek. Jej pierwsze próby wokalne, gdzie debiutuje jako solistka śpiewając cienkim, piskliwym, jak u kota, załamującym się, dziecinnym głosikiem, zabiedzona i zżerana tremą  wywołują rechot publiki i drwiny krytyków. Pierwsze głębokie uczucie miłosne i zdrada kochanka owocują próbą samobójczą – olśniewające kapeluchy divy i wyszukane  aranżacje zasłaniające lewą skroń są śladem tego młodzieńczego dramatu…

Ale Ordonka ma jedną zaletę, jakiej nie mają jej liczne anonimowe koleżanki, zaletę o której nie wiedzą jej wyniośli krytycy i o której szybko przekona swych mocodawców: wie, czego chce i szukając tego po omacku i ucząc się na błędach nigdy nie traci wiary i woli zwycięstwa. I jest lubiana, radosna, pełna energii, entuzjazmu, poczucia humoru, w naturalny sposób ciepła i serdeczna dla każdego. Jeśli nawet konkurentki nie zawsze ją tak lubią, jak deklarują, nie sposób im się do tego przyznać – zbyt to obnaża ukryte motywy tej niechęci.
Ordonka ma też wielki talent przekuwania swych braków w siłę; jej głos – co przyznają nawet wielbiciele – nigdy nie był olśniewający; z punktu widzenia kryteriów profesjonalnych, głos niewielki, niewykształcony, o małej skali: stał się jednak subtelnym narzędziem najintymniejszych doznań, wzruszeń i przeżyć w których nagle rozpoznały się tysiące ba, miliony kobiet, a oczarowani mężczyźni w brzydkim kaczątku przeistoczonym przez czar nagle odkrytej klasy, elegancji i stylu  w klejnot, ujrzeli boginię…
 Boginię łkającą w spazmatycznej, miłosnej ekstazie, ale wystrojoną w najwyszukańsze kreacje – ją, córkę kolejarza z Woli, która jak wieść niesie skończyła szkołę baletową w Teatrze Wielkim, bo było blisko i dawali darmowe posiłki dla uczennic. I już tylko kwestią czasu było kiedy pojawi się książę, skłoni z czcią  i powiedzie bóstwo do swego zamku.
 I tak właśnie się dzieje…
Madonna nie musiałaby czekać na swego księcia, dałaby mu znak, że chętnie widziałaby go u siebie wieczorem, jeśli akurat nie ma występu, chociaż nie chwaliłaby się tym zbyt chętnie publicznie. (choć książęta i owszem, wychlapaliby to natychmiast ze złośliwą radością…)  Ale świadomość, że to ona jest księżną, czy może nawet Księciem, a świat jest jej: na jej usługi jest uwielbienie motłochu, usłużność mediów (i

miliony na koncie) – nie opuszczałaby jej ani na moment. Gdyby porównać, co na scenie robi Madonna, włoska święta dziewica, matka Pana naszego: symuluje całą paletę najrozmaitszych aspektów seksualnego behawioru, cały czas tańcząc i śpiewając ( wirtuozowsko i z pełnym profesjonalizmem wokalnym i baletowym) z mężczyzną, kobietą, paroma mężczyznami różnych gabarytów i kolorów, wzmacniając efekt epatowaniem religijnymi gadżetami – z nieśmiałymi próbami Ordonny sprzed prawie stu lat! (które zresztą dzieliła z innymi światowymi gwiazdami estrady i ekranu, nie lepszymi od niej, ale usytuowanymi bliżej światła) na pozór to niebo i ziemia, ale nie… to ten sam ciąg cywilizacyjny, trend, który po przełomie Wielkiej Wojnie od elit przebił się do (już) masowego odbiorcy gazet, radia i kina,
tworząc masowo powielane wzorce osobowościowe, obyczajowe, erotyczne, religijne czy estetyczne.
Ordonka wpisuje się w ten ciąg rozwojowy proponując melanż tradycyjnych, wręcz archetypicznych  ról kobiecych: z Kopciuszka w damę, książę i tancereczka, niewolnica miłości , jak i całkiem „nowoczesne”, zastrzeżone od lat dla kobiecości elitarnej, arystokratycznej i wyzwolonej: wielka dama przebierająca w kochankach, mityczna Caryca, George Sand, Tamara Łempicka oddająca się w tawernie marynarzom…
Na scenie polska Madonna 20 lecia, prawie 100 lat wcześniej, szczerze i z pasją realizuje bardziej zachowawczy schemat obyczajowy, choć nie do końca, dając też do zrozumienia, że cyniczna swoboda nie jest jej obca „Ja muszę mieć amantów trzech”…
To co Madonna propaguje na  dzisiejszych koncertach ze sceniczną przesadą, a czego raczej unika na co dzień Louise Veronica Ciccione  (prawdopodobnie co dziesiąta kobieta miała więcej kochanków niż ta tak rozwiązła na scenie gwiazda!) nie jest czymś dziwnym w życiu Ordonki…
 

Hrabia Michał Zygmunt Antoni Maria Tyszkiewicz – Łohojski bowiem, nie tylko uwielbia swoje bóstwo ale też jest bardzo wyrozumiały…
Ona zresztą kocha go także: jego dobra, majętności, stosunki  stają się  jej drogocenną oprawą – jej, dawnej Mańki Pietruszyńskiej, kolejarskiej córki, Hanki Ordonówny – teraz Anny Marii hrabiny Tyszkiewiczowej, wspaniałego diamentu… Arystokratyczny mąż z rezygnacją godzi się na licznych kochanków kapryśnej bogini, bez słowa kładzie na
jej stole ich korespondencję miłosną, jest wierny, rzetelny, pomocny i – co nie przystoi księciu – trochę nudny…  A Ordonka może już, jak Evita Peron, w odkrytych kabrioletach rozdawać biednym dzieciom z jej dzielnicy nędzy, Woli i Powiśla cukierki, zabawki  i drobne upominki…

Tu kończy się ta, trochę naciągana odpowiedniość dwóch bohaterek, czasów i miejsc.
 Los, okrutny i nieprzewidywalny pomieszał bowiem w tym miejscu  karty do końca, ba, wyrwał je z ręki graczom i rzucił w ogień: jest dzień najpierw pierwszy,  potem siedemnasty września  1939 roku, bogini Warszawy trochę zbyt otwarcie wyraża swoje emocje, aresztowana trafia na Pawiak (mówią, że przyczynić się miał do tego jej dawny kochanek, erotyczna fascynacja Ordonki sprzed lat, piękny i adorowany przez tłumy amant polskiego kina, jak się potem okazało agent Gestapo), zawsze wierny hrabia Tyszkiewicz uwalnia ją poprzez rodzinne koneksje sięgające prawie niebios – aktualny król Włoch, Wiktor Emanuel II interweniuje pono u Adolfa Hitlera! Wyjeżdżają na Litwę do dóbr małżonka, Stalin zagarnia Litwę; to już koniec nieba Tyszkiewiczów: NKWD aresztuje krwiopijcę! Ordonka stara się uwolnić męża, sugeruje się jej recital w Moskwie, jedzie mając nadzieję na udobruchanie władz, zamiast koncertów, oklasków i sukcesów

– jej dotychczasowej codzienności, otwiera się otchłań – Łubianka, przesłuchania, zesłanie do Uzbekistanu, gdzie za pajdę chleba dziennie tłucze kamienie budując drogi dla wojska.
Układ Sikorki – Majski ratuje małżeństwo Tyszkiewiczów, z armią Andersa dostają się do Teheranu, Libanu, Indii, Syrii i  Palestyny. Ordonka ofiarnie i z właściwą jej pasją i zapamiętaniem opiekuje się dziećmi, polskimi sierotami wojny, wytrwała i zaangażowana jak zwykle  nie dba o swoje zdrowie, zaawansowana gruźlica, pamiątka ubogiego dzieciństwa, odnowiona w Sowietach zabiera ją w końcu w 1950 roku w Bejrucie, jak mówią świadkowie – do końca dowcipną, pełną ciepła, energii i radości…
 Hrabia Tyszkiewicz ma więcej szczęścia, przeżył swoją niezwykłą żonę o 24 lata; umiera w Monachium w roku 1974 w wieku lat 71.  
Nie życzymy tak diametralnej odmiany losu nikomu,  zwłaszcza sympatycznej, żywej jak skra amerykańskiej Włoszce o wdzięcznym pseudonimie.
 Któż jednak zna swój los? Wielkie, żywiołowe kataklizmy zdarzają się, chcieć tego, czy nie, co jakiś czas, tak już jest i nikt nie wie kiedy, ani tak naprawdę dlaczego wtedy właśnie (łatwo wróżyć z fusów, kiedy kawa już rozlana)…
 I w takich, krótkich na ogół okresach zapaści – co zostaje z pracowicie budowanych iluzji, dekoracji  wycinanych w skupieniu – z kolorowej bibułki?  

A ja zaproszony przez autorkę widowiska słowno – muzycznego o Hannie Ordonównie, bogato przeplatanego filmami i nagraniami piosenek Artystki, a też występami tanecznymi – napisanego, a też po części wykonywanego przez tę właśnie autorkę, panią Bożennę Hampel – Siemaszko, więc zaproszony  do skromnego udziału w spektaklu, który

odbył się w Muzeum Niepodległości w Warszawie związanym  z Fundacją Kościuszkowską, przy Alejach Jana Pawła II 62, 25 czerwca 2016 roku, 114 lat po narodzinach, a 66 lat po śmierci divy, chciałem nadmienić, że w swym, na szczęście, marginalnym występie starałem się jak mogłem zostawić na zewnątrz  wraz z wyłączonym smartfonem: głowice nuklearne, DNA, GPS-y muzykę techno, gwiezdne wojny, drony i żywność modyfikowaną genetycznie…

                                                    Karol Wieczorek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *